Emocje

wpis jedenasty: TRZECIA ROCZNICA ŚLUBU

Jak przestać być udręczonym i stać się szczęśliwszym?

Ślub wzięłam 3 razy, każdy z tym samym mężczyzną 😊. Były kościelny i cywilny w Polsce oraz hinduistyczna ceremonia w Indiach. To jej rocznicę obchodzimy dzisiaj i szczerze mówiąc jesteśmy szczęśliwsi niż kiedykolwiek. Dojrzali (bo po trzydziestce), młodzi (bo po trzydziestce), zdrowi (bo po trzydziestce) możemy cieszyć się z naszego najlepszego syna Jeremiego. Zawodowo też narzekać nie mogę. Prowadzenie biznesu na własny rachunek to wyzwanie, ale również niesamowite doświadczenie, które pozwala mi codziennie się uczyć i spotykać nowych, niesamowitych ludzi, którzy dzielą się ze mną swoimi historiami. Ostatnio zaczęłam bardziej doceniać to, co mam, bo mam wiele powodów do radości.

Bardzo ciekawe, że przez lata nie potrafiłam wiele z tych rzeczy dostrzec, zawsze coś psuło mi ogólny obrazek i sprawiało, że mimo pozornie „poukładanego” życia czułam się nieszczęśliwa. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest tak, że pewnego dnia doznałam olśnienia i wszystko się zmieniło. To była pewna ewolucja. Składała się z wielu elementów, które z dzisiejszej perspektywy jestem w stanie ocenić nieco bardziej obiektywnie. Ostatnio doszłam do wniosku, że przez lata cierpiałam na łagodną wersję depresji. Nikt mnie nie zdiagnozował, więc dla uproszczenia nazywam ją melancholią. To takie uczucie smutku bijącego od wewnątrz. Niby jest dobrze, niby nie ma powodów do niepokoju, ale jednak gdzieś głęboko we mnie był pewien ból, strach i niezadowolenie zabierające mi radość codzienności. Z boku ktoś mógłby powiedzieć, abym puknęła się w głowę, „bo mam wszystko”. Tak to jednak jest, mimo prób racjonalizowania sytuacji, że pewne głęboko ukryte emocje nie pozwalają na pełnię szczęścia.

Ten sposób egzystowania ja nazywam przeżywaniem, prowadzeniem survivalu w dżungli swoich własnych obsesji i lęków. Sprawa jest niełatwa, bo często, kiedy wewnątrz Twojej głowy zrzucany jest emocjonalny napalm, niewtajemniczonym ludziom wokół trzeba serwować siebie w pełni spokojnego i zrównoważonego. Role społeczne w jakimś sensie zmuszają nas do udawania. Zapytana w pracy o to jak życie nie powiem: „Jestem pogrążona w głębokim smutku niewiadomego pochodzenia, ale dziękuję, że pytasz”. Wtedy człowiek zaczyna mieć 2 twarze. Prywatną — pełną prawdziwych trudnych uczuć i tę publiczną- akceptowaną i mało kontrowersyjną.

Dlaczego myślę, że czasy depresji są za mną? Bo udało mi się scalić te 2 twarze, a przynajmniej zbliżyć je do siebie. To oczywiste, że wobec najbliższych jestem bardziej otwarta niż osób, które spotykam przypadkowo, ale mentalnie udało mi się poczuć, że nie muszę niczego udawać. Nikt nie zapisuje wyników.

Co konkretnie się do tego przyczyniło?

1. Rola matki – pozytywne zmiany w moim życiu miały miejsce właśnie po pojawieniu się Jeremiego na świecie. Nie wiem, czy to szał hormonów, który każdej samicy dodaje sił, ale po urodzeniu synka uświadomiłam sobie, że mogę wszystko, a moje decyzje mają bezpośredni wpływ nie tylko na moje, ale także na jego życie. To wielka odpowiedzialność. Próby sprostania jakimś wyimaginowanym wymogom od zawsze krzywdziły mnie, ale dlaczego miałabym przekładać to na mojego przewspaniałego synka?

Po drugie stabilna i szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko, więc całkowicie egoistycznie zaczęłam szeroko korzystać z pomocy innych. Mówić, kiedy coś mi nie idzie i prosić o wsparcie z drugiej strony, jeśli jest niezbędne. Po latach bycia Zosią Samosią nie było to wcale takie oczywiste.

Decyzje kochającej matki ocenić może tylko sam Pan Bóg, oduczyłam się więc uzasadniania, dlaczego coś robię tak, a nie inaczej. Czuję, że coś jest ważne, a co innego nie i tak działam. Nikomu nic do tego.

2. Coming out – po 15 latach ukrywana tego, że choruję na alopecję, a raczej, że moje włosy nie wyrastają z mojej głowy, szczerość była przyznaniem się do udawania. Oprócz garstki ludzi w rodzinie i kilku przyjaciół, nawet najbliższe mi osoby nie wiedziały, że choruję. Postanowiłam skończyć z tajemnicą, bo nie czułam się z nią komfortowo. Po drugie nie uważam, żeby fakt chorowania był w jakimkolwiek sposób ujmą. Więc wydało się, że Agata chodzi w perukach! Ooo jaaaa!

No i co? Dostałam masę wyrazów wsparcia i sympatii, wreszcie mogłam przestać kłamać w żywe oczy. Teraz bez skrępowania mówię o tym, że moje włosy z mojej skóry nie wyrastają. Nadal chodzę w moich systemach włosów i wiecie co? Uważam, że wyglądam najlepiej w życiu, czuję się atrakcyjna i bez cienia zażenowania mogę wytłumaczyć, dlaczego tak mam. Czasem ludzie nie wiedzą jak się zachować, ale to już raczej ich problem, a nie mój. Myślę, że każdy uświadomiony człowiek w zakresie tego, czym jest alopecja to mój mały sukces.

Jestem wygadaną jednostką, a jednak temat łysienia zawsze sprawiał, że łzy napływały mi do oczu. To się jeszcze czasem zdarza, bo nie jestem cyborgiem. Kiedy przypominam sobie to bezmierne poczucie starty, smutek, ból i brak akceptacji samej siebie to trudno powstrzymać emocje. Uważam jednak, że o tych negatywnych uczuciach też trzeba mówić publicznie. Nie, żeby kogoś dołować, ale pokazywać, że one też istnieją. Wprowadzać je w obieg, bo inaczej wszyscy będziemy udawać, że żyjemy po drugiej stronie tęczy i zwariujemy. Z radością stwierdzam, że ja już przeszłam żałobę po moich włosach. Czas daje nam perspektywę, a ta pokazuje, że wcale nie jest tak źle, jak kiedyś myślałam, że będzie.

3. Zmiany zawodowe  – jeśli ktokolwiek z Was zastanawia się, czy zostawić bezpieczeństwo zatrudnienia u kogoś i przejść „na swoje” to muszę Was ostrzec, że wiąże się to z ogromną ilością pracy i niepewności, ale też o wiele większą satysfakcją niż praca na standardowym etacie. Bycie swoim własnym szefem i obserwowanie efektów codziennych decyzji daje wielkie poczucie sprawczości. Ja zyskałam bardzo wiele pewności siebie i spokoju. Czuję, że to ja decyduję jak będzie wyglądał mój dzień i jedyna ocena, na której mi teraz zależy to ta, którą wydają moi Klienci. Z satysfakcją stwierdzam, że dostaję masę bardzo pozytywnych sygnałów, że to, CO i JAK robię jest potrzebne.

Na co dzień pomagam osobom borykającym się z utratą włosów. Jest to dla mnie swoista terapia, bo temat łysienia rozbieram na czynniki pierwsze. Widzę jak osoby, z którymi rozmawiam czują się lepiej po rozmowie ze mną. Moje osobiste doświadczenie pozwala im radzić sobie z sytuacją i iść dalej. Cieszę się, że w jakimkolwiek stopniu udaje mi się przekuć mój dramat utraty włosów w coś pozytywnego. Czuję, że w ten sposób codziennie po trochu zwyciężam alopecję.

          Czy uważam, że z moimi demonami sobie poradziłam raz na zawsze? Z pewnością NIE, ale wiem, że ostatnie 2 lata były dla mnie przełomowym, bardzo dobrym i potrzebnym czasem. Wbrew moim lękom, nowe przyniosło lepsze. Z radością patrzę na to, co nadejdzie, bo: dalekie i piękne oceany możemy poznać tylko jeśli mamy odwagę oddalić się od lądu. Miłej podróży…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *