wpis szósty: WIELKIE PORZĄDKI
Poczucie bezpieczeństwa i kontrola, a codzienne odpuszczanie, czyli jak żyć z bzikiem?
Dawno się nie słyszeliśmy, a to dlatego, że sprzątałam. Nie było to sprzątanie byle jakie, bo zajęłam się każdym zakamarkiem mojego mieszkania. Niby nic, ale postanowiłam podzielić się tym z Wami, bo wiem, że moja potrzeba „poukładania” nie ma tylko charakteru higienicznego i bardziej niż w szafach sprzątam sobie w życiu.
Wielkie porządki robię regularnie i od kiedy pamiętam. Raz na rok lub dwa planuję sobie taki generalny remanent. Z perspektywy czasu widzę schemat działania: na styku pór roku, podejmuję wyzwanie i przeglądam wszystko, co posiadam, segreguję, układam, chowam, a resztę sprzedaję, oddaję innym lub wyrzucam. Nie pozwalam, aby uchowało się cokolwiek niepotrzebnego, ale też dbam o to, aby nie pozbyć się niczego ważnego. Jestem sentymentalna, nie znoszę podejmować decyzji nieodwracalnych, więc takie przeglądy na ogół zajmują mi sporo czasu i energii. Im większy trud, tym natomiast większa nagroda. Po takiej weryfikacji wszystkiego, co posiadam, wiem dokładnie gdzie, co jest. Czuję ogromną satysfakcję, radość z przebywania w moim lokum i spokój, że wszystko jest pod kontrolą. Są to uczucia bezcenne, które polecam każdemu.
Przez całe życie gromadziłam graty, tak zorganizowałam sobie miejsce, w którym mieszkam, aby móc je wygodnie przechowywać. W momencie natomiast, kiedy miejsca zabrakło, nawet na strychu i w piwnicy u rodziców, a codzienne wykopaliska w poszukiwaniu jednego buta lub miksera stają się nieznośne, przychodzi czas na oczyszczające sprzątanie. Taka to moja polityka grubej kreski. Zastępuję złe nawyki przeszłości i bałagan, systematycznością, ładem i idealną organizacją. Obiecuję sobie, że zaczynam życie, które zawsze chciałam prowadzić. W pełni zorganizowane i zaplanowane. Lubię być taka porządnicka. Bardzo lubię.
Może to śmieszne, ale kocham gadżety ułatwiające przechowywanie. Zawsze śmiałam się z wynalazków reklamowanych w TV markecie, ale powiem szczerze, że takie worki na pościel, z których odkurzaczem można wyssać powietrze i zmniejszyć objętość poduszek i kołder, chętnie bym kupiła. Uwielbiam, kiedy książki na półce są poukładane kolorystycznie lub od największej do najmniejszej. Jeśli mam wiele czasu to potrafię poukładać na 2 sposoby i dopiero wybrać jak powinny stać. Wiem, że teraz pewnie macie mnie za wariatkę. Ja bardziej lubię myśleć, że to dbałość o szczegóły i perfekcjonizm. Zdaję sobie sprawę z tego, że tak mam. Ta samoświadomość pozowała mi, aby zamiłowanie do porządku nie przerodziło się w obsesję. Wiem, że ideał nie istnieje i nie warto za nim gonić. Uczę się więc odpuszczać, zadanie nie jest łatwe, ale staram się.
Nie wiem, czy też tak macie, ale ja u siebie widzę trochę taką dwubiegunowość. Albo mam sterylne warunki i pełną satysfakcję patrzenia na zawartość moich szaf, albo zapuszczam mieszkanie i stopniowo pozwalam, aby nieporządek się rozprzestrzeniał. Rośnie i utrudnia mi funkcjonowanie, aż przychodzi potrzeba katharsis i trzeba zrobić sprzątanie generalne. Tym razem było dokładnie tak samo, minęły 2 lata, od kiedy odgraciłam dom ostatnim razem. Dosyć długo jak na mnie.
Minął tydzień intensywnych prac, status sprzątania jest taki, że wyglancowane mam jakieś 80% domu. W salonie leży sterta rzeczy do oddania, wywiezienia czy sprzedania. Unikam jej widoku jak ognia. Może wyparuje jak nie będę patrzeć. Teraz natomiast zaczynają się schody. Zostało to, co najtrudniejsze — sypialnia z kilkoma szafami moich ulubionych rzeczy. Wiedzcie, że moda to mój konik — uwielbiam ciekawe ubrania. Dużo w nie przez lata zainwestowałam, więc nigdy niczego ubraniowego nie wyrzucam. Nawet kiedy chudnę lub tyję to tylko odkładam dany ciuch do sekcji „na później”. Tym razem planuję zerwać plaster szybkim ruchem i do końca tygodnia mieć czyściutki caluteńki domek. Będę wtedy korzystać z dotychczas marnujących się rzeczy, które w idealnym porządku witać będą mnie po otwarciu szafek.
Po latach gromadzenia doszłam do wniosku, że chyba najszczęśliwsza byłabym mając bardzo mało wysokiej jakości rzeczy. Tylko pomyśleć, jakie łatwe byłoby pakowanie, przeprowadzki czy sprzątanie!? Być, a nie mieć! Pełna wolność. Nie trzeba byłoby podejmować trudnych decyzji, bo mniej znaczy więcej. Marzę o tym minimalizmie, a jednocześnie widzę z jakim trudem przychodzi mi rozstawanie się z przedmiotami. Pozbywanie się jest trochę takim przyznaniem się do winy, że dawne zakupy i wieloletnie przechowywanie danej rzeczy było błędem, a ja błędów nie lubię.
Wierzę, że z czasem uda mi się wypracować model złotego środka, gdzie również w normalnym rozgardiaszu będę umiała być szczęśliwą. Z radością przyznam, że szczególnie w ostatnim czasie dużo w tym kierunku zrobiłam, musiałam zmienić dotychczasowe podejście, z jednej strony bardziej rygorystycznie pochodzić do tego, co zostawiam w domu, a z drugiej akceptować niedoskonałości tu i ówdzie. Powody? Jeden ma na imię Jeremi i jutro kończy 11 miesięcy, ma swój pokoik, a ilość jego rzeczy rośnie z dnia na dzień. Bycie matką to swoją drogą dla perfekcjonistki bardzo ciekawa sprawa. Sama nie wiem kto kogo wychowuje. Myślę, że synek pokazuje mi, co jest rzeczywiście ważne. Za nic ma fakt, że zabawki poukładałam mu wedle kolorów tęczy. Nie dba o to, żeby koszulka idealnie pasująca do sweterka dotrwała czysta do spaceru, a najlepiej przeglądać mu się w totalnie popalcowanych lustrach. Odpuszczanie jest trudne, ale uczę się go razem z Jeremisiem. Drugim powodem, dla którego staram się szczęśliwie żyć nawet w chaosie jest dbałość o moje zdrowie psychiczne. Wiem, że posprzątany dom wcale nie oznacza poukładanego życia, a mój dyskomfort wynikający z bałaganu nic dobrego nie przynosi, bo od zmartwienia nic się jeszcze nie poprawiło w świecie realnym. Łapię do siebie pewien dystans, który pozwala lepiej siebie samą zrozumieć i potraktować.
Swoją potrzebę „oczyszczenia” tłumaczę chęcią odzyskania kontroli. Stąd moje radykalne diety i kompulsywne sprzątanie. Lubię siebie w takim zdyscyplinowanym wydaniu, kontrolującą moje ciało i otoczenie. Świat idealny i zaplanowany do perfekcji, jest bardzo pociągający. Nie muszę chyba pisać, że to rekompensata za to, na co nie mam wpływu, a więc na porost włosów. To interesujące zrozumieć na pewnym etapie życia, że większość moich poczynań, zdeterminowana jest przez siedzące we mnie głęboko lęki i przeszłe doświadczenia. Nie wiem, czy gdyby nie łysienie byłabym bałaganiarą. Nigdy się nie dowiem. Staram się natomiast nie podsycać moich bzików, a jedynie obserwować siebie. Nie ulega jednak wątpliwości, że kiedy patrzę na posprzątany dom i wbijam się w jeansy z liceum, mam siłę stawiać czoła nawet największym przeciwnościom losu. Idę się uporać z ostatnim nieporządkiem w kilku szafach, a potem chyba zamówię te worki w TV markecie😊.